TEKSTY

Ewa Klekot

W komentarzach o twórczości kobiet-artystek często podkreśla się organiczność formy ich prac. Ewa Trafna w swoich gruzłowatych,spękanych kompozycjach z płótna, błota i piachu (i wielu jeszcze innych składników, których alchemia ukryta jest za enigmatycznym terminem technika własna) z pewnością wpisuje się w ten nurt zafascynowanej fizjologią sztuki. Znowu jednak nie jest to fizjologia tętniącego gorączkowo pulsującego barwami świata nietrwałych form roślinnych czy zwierzęcych. Tym, co ją urzeka jest fizjologia materii. Właśnie: nie fizyka czy chemia ziemi, ale jej sposób w jaki skała przeżywa czas i w jaki odpowiada na ingerencję człowieka – jest tym, co interesuje artystkę najbardziej. Traktowanie materii jak istoty żywej, podatnej na rodzenie i starzenie się, wydobywa z tworzywa jego potencjał symboliczny: nie tylko znak czy forma, ale także tworzywo otwiera wyobraźnię na świat niedopowiedzianych znaczeń, jakie buduje sztuka. Materia świata jest tym, co działa na wrażliwość artystki, która przetwarza swoje doświadczenie w rodzaj tkaniny z piasku, drewna czy gliny,której konstrukcja przypomina strukturę stopniowo nawarstwiających się osadów ziemi. W twórczości Ewy Trafnej skojarzenia z ziemią i gliną nie ogranicza się tylko do faktury dzieła. Także kolorystyka,którą artystka się posługuje jest bardzo ograniczona: ziemie, ochry, ugry ożywiają chłodnym,złamanym błękitem lub żółcią. To najtrwalsza z możliwych form życia – zetlała skała rozkruszona na piasek. Nawet tradycyjne techniczne prace Ewy Trafnej – obrazy olejne malowane na płótnie nabitym na blejtram – mimo, że fizycznie nie odwołują się do charakterystycznej estetyki „fizjologii ziemi”, rodzajem wewnętrznej harmonii jak najbardziej się w nią wpisują. Od strony kompozycji malarskiej patrząc, każda z prac Ewy Trafnej posiada zdecydowaną dominantę, najczęściej podkreślającą pionową oś symetrii, często przeciętą w dwóch trzecich jej wysokości poziomą linią. Taka klarowna budowa obrazu-tkaniny czy obrazu-przedmiotu przy wyraźnym dążeniu do organiczności materii jest nie tylko elementem porządkującym artystyczną wypowiedź. W rzeczywistości pobrużdżone siecią przypadkowych spękań tworzywo skupia się wokół punktu przecięcia linii. Często, także sam format pracy sugeruje wyraźnie to znaczące dążenie do pionu. Wprowadzając silny akcent kompozycyjny, który jest jak błysk rozświetlający nagromadzone pokłady czasu, pamięci, znużenia… – Ewa Trafna wydobywa w swoich pracach pionowy wymiar materii. Z jednej więc strony artystka jest uważną obserwatorką, którą urzeka poezja powolnych przemian żyjącego organizmu, jakim jest materia. Z drugiej jednak sens tych przemian poddanych jedynie prawom przypadku artystka podporządkowuje elementowi przechodzącemu z zewnątrz. Może nim być niewielki ślad obecności człowieka – czasem bardzo dosłowny: zdjęcie, zasuszony kwiat, albo błysk czasem tak jasny, że przeszywający czernią i bielą jednocześnie, który świadczy o jakiejś innej obecności

 

Monika Małkowska

…dla Trafnej ważnym doświadczeniem stała się odbyta podroż do Izraela, a w tym wyprawa na pustynię Negev. Przenikanie się kultury rzymskiej, żydowskiej, chrześcijańskiej i muzułmańskiej, jednoczesna obecność symboli różnych religii, skłoniły malarkę do podejmowania prób zsyntetyzowania tych form i znaków. Jej obrazy zmieniły się w wolno stojące kompozycje-twory z pogranicza rzeźby, malarstwa, a nawet tkaniny. Często kształtem przypominały nagrobki z żydowskich cmentarzy, tablice Mojżeszowe, nisze. Pojawiające się na nich rysunki i ryty nawiązywały do sylwety krzyża, menory, gwiazdy, półksiężyca. Cykl „Wokół Beer-szewy” jest kontynuacją tej koncepcji rekonstruowania i scalania kultur przeszłości, z zachowaniem taktownej umowności wobec ważnych symboli…

 

Wojciech Skrodzki  

Sacrum materii

…wczesne prace Ewy Trafnej były bardzo oszczędne w swej warstwie przedstawieniowej, a przede wszystkim bardzo gładko i świetliście malowane. Dziś ekspresja plastyczna tych prac jest z gruntu odmienna. Zmianie uległa czysto plastyczna zasada kompozycji i sposobu artykulacji materii malarskiej. (…) Najistotniejsza zmiana nastąpiła jednak w sposobie operowania materią malarską, która stała się niezwykle złożona i wielowarstwowa, a przede wszystkim nabrała autonomicznych wartości jako jeden z najistotniejszych sposobów kształtowania artystycznej ekspresji dzieła poprzez swe własne, głównie semantyczne, ale i ekspresywne działanie. Przeżyciem progowym, które w szczególnie silny sposób oddziałało na wyobraźnię wrażliwej malarki, było doświadczenie niezwykłości i specyfiki Pustyni Negev. Świeżość spojrzenia wrażliwej artystki na jeden z niepowtarzalnych fenomenów świata stworzonych z całą jego specyficzną i szczególną ekspresją plastyczną, a zarazem bagażem historii, przeorała świadomość malarki (…) To przeżycie z pustyni Negev uległo w świadomości malarki daleko posuniętej transpozycji-to, co widzimy w obrazach, polega głównie na kontrastowaniu bardzo ciemnych niekiedy szarości ze strefami jaśniejącej bieli. Kontrast ten stanowi główny czynnik dynamiki w obrazach i decyduje – na równi z elementami znakowymi o semantycznym przekazie tworzonych przez Ewę Trafną dzieł. Do tych elementów znakowych należy sam ogólny kształt dzieła, nawiązujący niekiedy do form włoskich przedrenesansowych skrzydeł ołtarzowych, kiedy indziej do kształtu maceby. W niektórych, czy może w wielu pracach pojawiają się motyw krzyża. Jednakże, sakralność jakby niezależnie od tego – wpisana jest w samą strukturę dzieła. Obrazy Ewy Trafnej są w pewnym sensie ikonami, choć nie mają żadnych związków z malarską tradycją ikony. Podobnie jednak jak ikona , są one bytem naznaczonym dążeniem do świętości z samej swojej natury. (…)

 

Wiesława Wierzchowska

W „Śladach na piasku” i w „Ciszy” znalazło się wszystko, co w twórczości artystki najbardziej istotne: jej fascynacja wiecznością i przemijaniem,kulturą i naturą, materią i duchowością,  życiem i śmiercią. Trafna w swoich pracach malarskich, rzeźbiarskich, w multimedialnych instalacjach, w pomnikach sięga po materie pierwotne : skały, ziemię, piasek – testuje także moce materii  wytworzonej przez cywilizację, aż po tworzywa sztuczne   – ale skały zamieniają się w końcu w piasek, wielkie najdawniejsze kultury pozostawiają zatarte, niejasne  znaki, każde bujne życie kończy się śmiercią. W pracach artystki ta świadomość jest zawsze obecna. Niekiedy ujawniana wprost jak we wstrząsającym pomniku w Jedwabnem, częściej tylko wyczuwalna w jej wyrafinowanych, wrażliwych kompozycjach. Może dlatego Ewa Trafna tak uparcie przeciwstawia się każdej przemocy, tak żarliwie przeciwko niej protestuje i w sztuce i w życiu.

 

Ewa Toniak

Pomnik Jedwabne

Z oddali czarny półkoliście zamknięty kształt pośrodku kamiennego bloku piaskowca, wielka pieczęć na jasnym tle,czarna macewa, wydaje się konwencjonalnym znakiem żałoby  na tym nietypowym cmentarzu, na granicy drogi i pól, gdzieś na wschodnich krańcach Polski. Z bliska, to co wydawało się nam spoiste i zwarte, rozpada się na kilka pionowych elementów.  Spalone deski, przytulone do siebie i szukające w chłodnym kamieniu schronienia odwracają się od nas plecami, zgarbione i nieme. Bezgłośny symbol opuszczenia dotyka nas, nawet jeśli tylko  przeczuwamy. Nawet jeśli nie wiemy. Czarna kurtyna opada tam, gdzie wyryto imiona zamordowanych. Kamienna tablica zamieniona w popiół jako znak ostateczności.  „I nikt nie zaświadczy za świadka”
Cytat z Paula Celana

Jerzy Brukwicki

W obrazach Ewy Trafnej odkrywam przestrzenie świata, który przeminął. Noszą one w sobie przenikające się pejzaże dawnych cywilizacji. Ich siła tkwi w w ukazaniu procesu przemijania. Naznaczone wizją końca i ostateczności podejmują rozmowę o sensie życia, stawiają pytania: Skąd przybywamy? Dokąd zmierzamy? Niespokojne, intuicyjne malarstwo Ewy Trafnej odtwarza dramatyczne, pełne niepokoju i zwątpienia stany psychiczne współczesnego człowieka. Odkrywa ich głębie i zwyczajność. Wzrusza przenikliwym doznaniem uczucia samotności. Odsłania chaos i napięcia otaczającej nas rzeczywistości.

 

Aleksandra Hirszfeld

Detroit, miasto a nicość

Pustka, która wsysa i która rodzi
Istnieje kwiat pustki, który wyrasta z wielkiej ziemi,
istnieje cała ziemia, która rozkwita z kwiatu.
Poznajcie zatem tę głęboką prawdę, że kwiat pustki zakwita razem z pustką ziemi.
Dōgen Kigen, Zwój XIV

Miasto, które umarło. Miasto, które sieje pustką. Dopiero w takiej przestrzeni może narodzić się inspiracja. Niepoukładanej i nieoczywistej. Nie naznaczonej już tym, co znane i codzienne. Co teraźniejsze. Ewa Trafna jadąc w 2012 roku do Detroit trafia na epicentrum upadku jednego z najbogatszych kiedyś miast Stanów Zjednoczonych. Symbol bankructwa neoliberalizmu, cmentarz kapitalistycznej metropolii. I w tych zgliszczach współczesności, pigułce globalizacji i amerykańskiego snu o dobrobycie, potęgi wyrosłej na lobby samochodowym pracuje z materią upadku. Miasto post-wizji właśnie dzięki swojej przeszłej potędze – w 1950 roku było tam aż 300 tys. miejsc pracy w przemyśle motoryzacyjnym, by na czas pobytu Trafnej zmniejszyć się do niecałych 10% tej liczby – staje się dodatkowo atrakcyjne w swej upadłości. Z rozpiętości dziejących się na przestrzeni historii wibracji tego miejsca, które na 2012 rok osiągnęły stan drgań minimalnych,  rodzi się kolejna jakość. Pustka, która rodzi.

Upadające miasta

Miasta duchy, miasta widma. Nic tak nie budzi poczucia relokacji, bycia nie na miejscu, jak bycie w mieście, które jest własnym cieniem. Ślady życia przywołują do wyobraźni  spectrum możliwości. Oczami wyobraźni widzimy dawne życie. Jednak nie ono staje się punktem odniesienia Trafnej. W pracach jej nie znajdziemy ludzkich historii. Właściwie nie ma w nich śladu człowieka – jego losów, pragnień czy rozczarowania spektakularną katastrofą miasta jego życia. Artystka przede wszystkim skupia się na pomnikach , to znaczy na zgliszczach czy też szkieletach, które pozostały i które nadal świadczą o urbanizacji. Budynki. Faliste, dumne bryły. DNA miejskości. Pozostawione niewzruszone tym, co się wydarzyło. Detroit to chyba największy symbol amerykańskiego upadku. Ewa Trafna skanuje strukturę tego, co pozostało po tym upadku, ale jednocześnie pomniki te nie stanowią same w sobie dla jej twórczości punktu docelowego. Ewę Trafną interesuje w nich potencjał, to co przyszłe. Pewien rodzaj trwania, który stanowi o możliwości kolejnych wcieleń danego miejsca.

Dlatego, że tam nie ma nic

Kiedy rozmawiałam z Ewą o powodach, które sprawiły, że zajęła się tematem Detroit, ona odpowiedziała: „Dlatego, że tam nie ma nic.” To oczywiście przewrotna metafora, ale bardzo mocno podkreślająca własne poszukiwania Trafnej. Nie dajmy się zwieść owemu „nic”. To za nim kryje się bogactwo tego, co inspirujące. To wspomniana już pustka, która rodzi. Nie przez przypadek jej wcześniejsza seria była zainspirowana izraelską pustynią Negew, której poświęciła ponad 10 lat intensywnych prac. Negew to seria kilkuset obiektów – obrazów, płacht, stelli, w tym drewniana stella w pomniku zrealizowanym w Jedwabnem. Ewa Trafna  czerpie inspiracje z pustostanów czy przestrzeni, które w danym momencie nie są mocno energetycznie zasilane przez innych ludzi. Podłącza się do danej przestrzeni,  by doładować swoje baterie twórcze i następnie przez kilka dobrych lat eksplorować jeden temat. Detroit to seria ponad 100 prac, w tym 60 obrazów różnych wielkości, papierów, ksiąg stalowych, którą Trafna tworzy już od ponad 5 lat.

Okna

Oglądając dokumentacje miasta Detroit zrobioną przez Ewę podczas jej czteromiesięcznego tam pobytu – i to zarówno w postaci zdjęć pocztówek, jak również nakręconych cyfrową kamerą krótkich filmów –  można odnieść wrażenie, że w mieście tym dominują wspomniane już wcześniej monumentalne opustoszałe budynki, z cichymi oknami. I to owe okna staną się punktem odniesienia, inspiracją, centralnym obiektem malarstwa.

W filozofii wschodu, zwłaszcza w buddyzmie pustka daje przestrzeń do narodzin. Wyciszenie i uwolnienie umysłu od wszelkich treści pozwala wypłynąć świadomości w stronę poznania, która jest poza intelektem, poza językiem. Tym, co nienazwane. I tak też okna w malarstwie Ewy Trafnej zdają się pełnić rolę (nie)znaków pustki nawołujących do uwolnienia się od analizy i interpretacji na rzecz zanurzenia się w trwaniu. Dodatkowo zaaplikowana symetria w rozstawieniu okien uspokaja i pogłębia poczucie połączenia z pitagorejskimi prawami kosmosu. Możemy oddać się poszukiwaniom trwania będąc jednocześnie zaopiekowanymi przez ramy tego, co nam znane: harmonie, symetrię, proporcję. Patrząc na malarstwo Ewy Trafnej i pozwalając mu działać na nas, mamy szansę odbyć własną podróż w świat niezdefiniowanego. Okna układając się w formie geometrycznych wiązek pustki są jak gdyby wsysającymi czarnymi dziurami budzącymi rozmyślania na temat tego, co niewyrażalne, acz niezbędne do życia.

Warstwy

Efekt ten dodatkowo podbity jest warstwowością malarstwa, które ustawiają okna na innym poziomie odbioru niż cały szkielet budynku czy krajobrazu.  Podłoża prac z serii Detroit są wykonane jej własną techniką. Patrząc z boku można przyuważyć wiele warstw. W nich też wycina owe okna – tunele do pustki. Jej malarstwo ma znamiona rzeźby. Trafna nigdy nie traktowała płótna jako tylko powierzchni. Płótno ma dla niej swoją trójwymiarowość, w którą bardzo świadomie ingeruje. Przebija się przez nie, tnie, pogrubia.  Nadawanie głębi nie tylko przez perspektywę, ale również przez fizyczną ingerencję i tworzenie trójwymiarowych instalacji malarskich stanowi przeciwwagę do tematyki obrazów. Można się na tym spokojnie „oprzeć” wzrokowo i popłynąć z wyobraźnią we wspomnianych tunelach pustki.

Wibracje przeszłości

„Jest ona bowiem z natury materią zdatną do formowania każdej rzeczy. Jest wprawiana w ruch i dzielona na figury przez przedmioty, które w nią wchodzą. Dzięki ich działaniu posiada już to ten wygląd, już to inny, podczas gdy rzeczy, które wchodzą do niej i z niej wychodzą, są ‘obrazami’ bytów wiecznych, formowanymi przez nie w sposób trudny do wyjaśnienia i godny podziwu.”

 

(Timajos, 50 b-c)

Dla mnie  prace Ewy Trafnej balansują pomiędzy dokumentacją upadku a zapowiedzią kolejnych możliwości. Miasta upadłe mają w sobie niespotykane wibracje, które trudno doznać w innych, dobrze prosperujących, zamieszkałych miejscach. Czuć w nich obecność tego co może powstać dopiero w przyszłości. Jednocześnie to, czemu zdają się dawać miejsce nie jest jasne, dane czy wiadome, choć jest koniecznością. Gdy jesteśmy w mieście tętniącym życiem nie zastanawiamy się nad jego potencjałem. Zazwyczaj wsiąkamy w jego teraźniejszość kosztując jego dobra tu i teraz. Miasta upadłe każą nam projektować, śnić i myśleć o nich.

Warsztat

Znaczące zdają się być również miejsce tworzenia obrazów. Kiedy odwiedziłam Ewę Trafną w jej pracowni umiejscowionej na strychu miałam przyjemność zastać roboczą wersje jednej z prac.  Strych  jest trochę światem poza Warszawą. Z oranżerią oraz ze świetlikiem w dachu, w samym centrum Żoliborza, jest miejscem które nie przypomina współczesnych malarskich atelier. Na małej powierzchni mieści się cztery razy tyle powierzchni obrazów, które w pewnym sensie świadczą o Trafnej horror vacui. To miejsce jest zupełnym przeciwieństwem Detroit czy pustyni Negew. To przeciwwaga, rodzaj negatywu. Dlatego prace, które Ewa Trafna produkuje w tak dużej ilości, stają się jak gdyby formą oddychania dla niej samej. Można byłoby powiedzieć, że malowanie jest formą działania obsesyjnego w życiu Trafnej. Pewnym przymusem.  Zassana przestrzeń z Detroit materializuje się na obrazach. Sztaluga przybiera formę płuca, obraz zaś kolejnego oddechu.

Wracając zaś do zastanej przeze mnie pracy. Na drewnianym stole, mocno przykrytym stertą przeróżnych papierów i książek, na samej górze leżała kalka ze szkicami nakreślonymi ołówkiem jednego z budynków z Detroit. Obok, w gąszczu roślinności leżała linijka i średniej wielkości skalpel. To narzędzia, które zapewne tworzyły wspomniane tunele pustki. Na podłodze stało zaczęte płótno, na którym można było odnaleźć strukturę z leżącej na stole kalki. Praca była na moment w zawieszeniu, tworząc jednocześnie kompozycje żywą, bo „używaną”. Ewa Trafna maluje olejem akrylowym na kilku warstwach płócien. Często do nich dodaje dodatkowy materiał, którego pochodzenia nie chce zdradzić, a który właśnie przekształca jej prace z klasycznego malarstwa w malarską trójwymiarową instalację.

Seria Detroit nie ma jednej gamy czy dominanty kolorystycznej. Możemy znaleźć w tej serii zarówno pastelowe, delikatne, półsenne prace, jak i niezwykle monumentalne, podbite dodatkowo olbrzymim formatem prace o wyrazistych, ostrych kolorach. Niezmiennie jednak, prawie we wszystkich, pozostają ciche okna – tunele pustki, które stanowią o konieczności, tego co nadejdzie.

Will Wittig

Historia Detroit

Miejska sceneria wypełniona jest zarówno przestrzenią mieszkalną, jak i krajobrazem zbiorowej pamięci oraz ustawicznym przywoływaniem przyszłości. Nasze miasta są niezaplanowanym i niezamierzonym świadectwem życia, które stale ze sobą dzielimy, wszystkie jednak miasta można odczytywać także jako przepowiednie przyszłości. Detroit, jak każde inne miasto, podlega nieustannym zmianom, ale w tym wyjątkowym przypadku wielokrotnie służyło jako symbol czwartego wymiaru – ilustracja drogi rozwoju postprzemysłowych stanów Ameryki Północnej. O Detroit myśli się często widząc w nim wręcz ikoniczną reprezentację epoki postprzemysłowego upadku środkowych Stanów Zjednoczonych, i taka właśnie narracja ma tendencję do zdominowania wyobrażenia reszty świata o Detroit.

Jak w większości często powtarzanych narracji, również i w tej historii tkwi ziarno prawdy, ale opowieść o tym mieście jest bardziej złożona niż zwykłe alegoryczne odczytywanie Detroit. Na rzecz stałego rozwoju metropolii oddziałuje wiele różnych sił. Każde miasto jest złożonym organizmem, na który wpływ mają miliony obaw i ambicji, lecz patrząc z dystansu rozpoznać można pewien złożony wzór przepływu energii, przemieszczającej się przez jego organizm, mimo że wywoływane w Detroit zmiany dokonywane przez indywidualne „komórki” są nieskoordynowane. W procesie zmiany właściwy krajobraz fizyczny służy za palimpsest; mury i krajobrazy albo się porzuca, albo transformuje przez nowe działania, albo pokrywa je zwykła patyna starzenia się – w tym akurat procesie tkanka muru i krajobrazu służy za żywe świadectwo byłego Ja miasta. Zbyt często jednak ignoruje się lub nawet niweluje rolę miasta jako nośnika pamięci, tak że zadanie, by głębiej spojrzeć na miasto, usłyszeć historię, którą opowiada i uchwycić ten jeden jedyny niepowtarzalny moment w narracji świadka, przypada wyłącznie spojrzeniu artysty.

W taki sam sposób miasto zaczyna prezentować, czym się stało. Coś nowego powstaje powoli, najpierw niezauważalnie. Pojawienie się czegoś nowego można zauważyć jedynie w filmie wyświetlanym w zwolnionym tempie od końca do początku, gdy pierwsze momenty czegoś nowego dostrzega się dopiero na końcu, a to był przecież początek. I znów będzie to spojrzenie artysty, które być może z większą uwagą uświadamia sobie przyszłość miasta. Energia danej, szczególnej sytuacji może zostać odpowiednio wcześniej zauważona przez kogoś, kto przyjmuje rolę obserwatora.

Cykl prac Ewy Trafnej o Detroit jest niezwykłym przykładem takiego spojrzenia artystycznego, które nastawia się na ten właśnie szczególny moment w ewolucji miasta. Podczas pobytu na University of Detroit Mercy School of Architecture okazało się, że artystkę zafascynował duch tego miasta. Ukazuje się wybranym, krążąc nieco pod jego powierzchnią, niewidzialny dla mało wrażliwego obserwatora. Mimo że ów duch przepełniony jest poczuciem smutku wynikającym z przenikającej wszystko pustki, z bezruchu fabryk i apatii dzielnic, rozpiera go także witalność, stanowiąca energię do życia. Nie na darmo oficjalne motto miasta brzmi: „Oczekuj lepszych czasów, a wszystko powstanie z popiołów”, co bezpośrednio odnosi się do Wielkiego Pożaru w 1805 roku, który doszczętnie strawił drewniane jeszcze miasto przed epoką uprzemysłowienia.

Wieczne przekonanie, że definiuje nas pewien rodzaj optymizmu, mającego swoje korzenie w wyzwaniach, którymi musimy stawiać czoła, obowiązuje w dalszym ciągu. Prace Ewy Trafnej uchwyciły esencję tego stanu rzeczy w sposób nad wyraz wnikliwy. Dla odbiorcy, który w spokoju ma możliwość obejrzenia jej niezwykle bogatego cyklu prac malarskich dotyczącego Detroit, łatwo rozpoznawalne jest znaczenie tego miasta jako pamięci o nim samym, a jednocześnie odnoszenie się do jego przyszłości. Inaczej niż niezliczone fotografie ukazujące upadek Detroit, nazywane w USA „pornografią ruin”, prace Trafnej nie eksploatują symbolicznego spektaklu klęski, lecz pomagają nam uczciwie opowiedzieć historię.

Nawet teraz, w obliczu dalszego rozwoju miasta, dokonanego w ciągu ostatnich czterech lat, które minęły od wizyty artystki w Detroit, widać niezwykle jasno, jak bardzo jej intuicja artystyczna okazała się prorocza. Dawne upadłe miasto żyje dziś w duchu prężności i innowacji. Poczucie tęsknoty za niespełnioną w przeszłości obietnicą w dalszym ciągu stanowi część psychicznego krajobrazu mieszkańców Detroit, lecz dziś dużo łatwiej znieść tę melancholię jako przeciwieństwo bardzo wielu pozytywnych znaków rozwoju, których doświadczamy. A dzięki temu zupełnie nowemu zbalansowaniu emocji dzieło artystki staje się tym bardziej znaczące, ponieważ może nam pomóc we wspominaniu tego, o czym

niebawem być może zapomnimy. Tego mogła dokonać wyłącznie wyraźna indywidualność twórcza, artystka pochodząca z daleka – wybitny cykl prac Ewy Trafnej pomógł nam zrozumieć, kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy.

 

ALFRUN KLIEMS

Ewa Trafna, rdza i estezja post-apokaliptycznego miasta

Rdza, jak pisze Torsten Körner, „nie jest właściwie materiałem, ale nie jest też niematerialna, rdza tańczy pomiędzy czasami i stanami, jest nieustannym trwaniem“.  Rdza to tlen rozkładający żelazo. Nabrzmiały metal, który utracił swoją gładkość, swoją wytrzymałość. Rdza jeszcze długo nie oznacza śmierci struktury, jest jednakowoż kruchym i odpryskującym dowodem na jej przemijanie. Rdza jest zjawiskiem i obrazem, w którym materia nieożywiona zdaje się być bliżej tej żywej jak nigdzie indziej. Rdza jest żywa i chora, w jakiś sposób heroiczna i w pewien chorobliwy sposób romantyczna. Dlatego też rust belt, emblematyczny upadły obszar post-industrialnych Stanów Zjednoczonych  wskazuje na coś więcej niż tylko gospodarcze zmiany strukturalne. Detroit, symboliczne centrum tego obszaru, to nie tylko publiczna upadłość, pustostany, rozpad i rozkład struktur społecznych. Detroit, a przynajmniej Detroit Polki Ewy Trafnej symbolizuje coś o wiele bardziej uniwersalnego – coś, co być może jest nieodłącznym elementem miejskiej struktury modernistycznej: estezję post-apokaliptycznego miasta.

To powiedziawszy, nie mogę nie wspomnieć rodzinnego miasta Ewy Trafnej, Warszawy. Oczywistego przykładu post-apokaliptycznego miasta. Podczas II wojny światowej zniszczono wiele miast, ale żadne z nich nie zostało zmiecione z powierzchni z takim egzystencjalnym zamiarem kompletnej zagłady – a następnie odbudowane z tak samo egzystencjalną chęcią przebicia się . Dlatego też doszukiwanie się jakiejś ciągłości między apokalipsą Warszawy a upadkiem Detroit może się wydawać nieprzyzwoite. Jednakże ja widzę w tej nieprzyzwoitości swego rodzaju puentę, która wydaje mi się wiele mówiąca, gdy patrzę na nasze miasta i nasze czasy. Apokalipsa bowiem nie jest faktem historycznym, lecz retoryczną figurą. Każdy koniec świata jest względny, jest to mianowicie koniec pewnego świata. Nawet Kartagina czy Niniwa przeżyły – przy całej rozpaczy i smutku – nie definitywny, tylko pewien koniec. A mimo to tekst miasta – lub raczej każdy miejski tekst – sugeruje, że wraz z wraz z końcem polis nastąpi koniec wszystkiego.

Jednakże to akurat należy traktować poważnie, tę „troskę o siebie“, cytując za Michelem Foucault, jako troskę o całą kulę ziemską. I dokładnie to robi Ewa Trafna poprzez swoje obrazy Detroit, które wybierają post-heroiczną opcję nielakonicznego podejścia do śmierci. Utraty jako warunku koniecznego do odnowy, jednakże cały czas przy udziale rdzewienia i śmierci, a więc końca czegoś lub kogoś, kogo się kochało.

Inaczej niż w swoich „zardzewiałych obrazach“ używa Trafna z Detroit  w swoich foto-kolażach w sposób nieomalże mistyczny ten znak moderny: drapacze chmur. Trafna fotografuje je ukośnie od dołu, pozwala ich szpicom rozpływać się w niebie. Gdyby byli na tych zdjęciach jacyś przechodnie, przygniótłby ich zawieszony nisko horyzont z kamienia, szkła i betonu. Ale nigdzie nie widać ludzi, to też jeden ze stereotypów dotyczących post-apokaliptycznego miasta. Pustka miast odbija się w łagodnej szarości nieba – i w soczystym błękicie, który zdaje się wylewać z otworów okiennych wieżowców. Ten przypominający Yves-Kleina błękit wnosi coś mistycznego do gry, jakąś nadzieję, szansę na przeżycie miasta w sztuce.

W swoich pracach Trafna tworzy, poprzez uchwycenie w palimpsecie tanatologicznego fatum „zardzewiałego miasta“ Detroit, apoteozę bezruchu: rozrywa, nacina i klei; tnie, szpachluje i ponownie skleja. Kładzie nowe warstwy na drapacze chmur i biurowce, nie pozwalając jednocześnie zniknąć temu, co było pod spodem, najczęściej czarno-białym zdjęciom jakiegoś wieżowca. W ten sposób sygnalizuje: Opuszczone domy, ciemne okna i rozpadające się budynki pozostają jeszcze przez jakiś czas w przestrzeni miejskiej i noszą ślady historycznych wspomnień czasów przed apokalipsą.

Przy czym nie należy mylić miejskiej apokalipsy z katastrofą. Ta ostatnia jest efektem łańcucha wydarzeń, zawiera przez to pewną naukę na przyszłość. Apokalipsa wyprzedza jakiekolwiek działania. Apokalipsa to czyhająca zguba: bez powodu, niezrozumiała, coś, od czego nie ma ucieczki. Coś, co i tak nadejdzie. Niczym niespowodowane i bez wniosków na przyszłość.

Ta myśl prowadzi znowu do wspomnianej wcześniej Warszawy. W swojej powieści Mała apokalipsa (1979) Tadeusz Konwicki opisuje polską metropolię: „Grodzie kalekim od zarania, gwałconym przez okupantów, ćwiartowanym przez zaborców, dławionym na arkanie azjatyckich hord. Wpełzłem kiedyś do tego trupa” (Konwicki 1979, 159).“[1]

Po upadku socjalizmu podobny obraz przywołuje Andrzej Stasiuk. Dla Stasiuka Warszawa jest miastem-zombie. W Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową (1998) pomysł, żeby “wznosić stolicę na trupach i zwozić z całego kraju wagony cegieł wygrzebane z innych miast-wraków” nazywa “makabrycznym festynem zmartwychwstania”.[2]

Co prawda „warszawska literatura“ takich pisarzy jak Leopold Tyrmand i Marek Hłasko, Sylwia Chutnik albo Dorota Masłowska jest każda całkiem inna, jednakże ten właśnie ton przewija się w niej raz po raz. To ton, który powoduje, że śmierć i morderstwa, synchroniczne i diachroniczne zaniechania, upadek i zguba są cały czas obecne. To właśnie jest post-apokaliptyczna estezja.

Taki przyglądanie się miastu z punktu widzenia przeznaczonej mu zagłady jest też refleksją na temat cywilizacji. W taki sposób można poradzić sobie z witalną kruchością cywilnego, to znaczy obywatelskiego, miejskiego współżycia. To, co się stało, może się powtórzyć i powtórzy się. To odpowiednik przypisanej życiu śmierci. I coś jeszcze jest w tych tekstach miejskich, podobnie jak w obrazach Ewy Trafnej: janusowe oblicze miejskiej estezji. Drapacze chmur, które pojawiają się na obrazach Trafnej,  nie są niczym innym jak wyrazem architektonicznej przemocy. Jako opustoszałe miejsca  być może utraciły swą dawniejszą funkcjonalną  dominację, ale strukturalny obezwładniający gest pozostał.

Celnie ujmuje to historyk architektury, Ioan Augustin mówiąc o „urbanistycznych trujących miejscach“, przesadnie dużych budowlach, które udowadniają swoją wyższość przy użyciu siły i „pozbawione są urbanistycznej logiki oraz ludzkiej skali“. Jako wzorcowy przykład, obok „Domu Ludowego“ (Casa Poporului) Nicolae Ceausescu wybiera Augustin warszawski Pałac Kultury (Pałac Kultury i Nauki). Oba budynki promieniują w taki sposób na najbliższą okolicę, że stała się ona „zatrutym miejscem“.

Tak jak każda debata na temat cywilizacji już od dawna nie może być niewinna, tak też miasto jawi się w post-apokaliptycznej estezji, jeśli tak na to popatrzeć, zarówno jako ofiara jak i sprawca końca. Co nas jeszcze raz sprowadza do obrazu rdzy, tej janusowej platyny i zjawiska hermafordytyzmu. Poprzez zgniliznę sprawia wrażenie żywej materii. Analogicznie do przeczucia nieszczęścia, które stanowi sporą część szczęścia podczas oglądania prawdziwej sztuki.

Tłumaczenie: Renata Szpigiel

[1] Konwicki, Tadeusz: Mała apokalipsa. Warszawa 1979, s. 159.

[2] Andruchovycz, Jurij/Stasiuk, Andrzej: Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową. Wołowiec 2001, s. 117.